Psychologia motywacji – polemika

Informacja dla czytelników: niniejszy post jest moją odpowiedzią na komentarz pod felietonem – psychologia motywacji

Panie Adamie, dziękuje za interesujący komentarz. Zastanawiałem się nad odpowiedzią bo poruszył Pan kilka wątków niekoniecznie związanych z tematem felietonu – psychologia motywacji. Tym niemniej inspirujących i do niektórych aspektów Pana wypowiedzi chciałbym się odnieść w tym felietonie.

Zacznijmy od tego, że w przeciwieństwie do Pana uważam cytowanie ludzi sprzed 200 lat za bardzo uzasadnione w myśl powiedzenia, że „jeśli nie znamy naszej historii będziemy wciąż popełniać te same błędy”. I choć w tym, konkretnym felietonie cytuję naukowców, którzy działali znacznie później bo w drugiej połowie XX wieku (a niektórzy działają nadal) rozumiem, co Pan miał na myśli. Oczywiście dzisiaj, żyjemy w innych czasach, w których globalizacja i rozwój technologiczny maja ogromny wpływ na zmiany społeczne. Polecam lekturę publikacji Manuela Castellsa dotyczące społeczeństwa informacyjnego. Uważam, że jako społeczeństwo i cywilizacja budujemy na tym czego dokonały poprzednie pokolenia. Nie byłoby nas tu dzisiaj. Nie trzeba za każdym razem wyważać drzwi, które już wcześniej ktoś otworzył. Czy ludzie, managerowie w poprzednich pokoleniach mieli inne problemy? Hmm… nie sądzę. Od zawsze w biznesie chodzi o wzrost produktywności, wydajności, obniżanie kosztów, zwiększanie zysków, zwieszanie aktywów i maksymalizowanie zwrotu z kapitału. Było tak i 200 lat temu, kiedy dzisiejsza cywilizacja przemysłowa była w powijakach, jak 100 lat temu w okresie „pierwszej globalizacji” jak i 50 lat temu, kiedy komputery były wielkości pokoju, a ich moc obliczeniowa była na poziomie dzisiejszych zegarków. A problemy młodych ludzi? Jak przetrwać do kolejnej wypłaty? W jaki sposób zapewnić sobie i rodzinie dach nad głową? Gdzie znaleźć jakąkolwiek pracę, a najlepiej odpowiadającą moim aspiracjom i umiejętnościom? Zmienia się tylko perspektywa i otoczenie. Powstają nowe wyzwania, które wynikają z postępu technologicznego i zmian społecznych. Inaczej problem wzrostu produktywności mógł być rozwiązany 100 lat temu, a inaczej będzie rozwiązany dzisiaj.

Po drugie, jak Pan zapewne zauważył, a jeśli nie to zachęcam do lektury naszej strony internetowej i zamieszonych na niej referencji, jestem praktykiem zarządzania. Od 20 lat jestem managerem a od kilkunastu lat zawodowo zajmuję się wyłącznie poprawą efektywności organizacji. Codziennie rozwiązuję problemy, tnę koszty, zwiększam sprzedaż, poprawiam produktywność. A jednak nie traktuję i głęboko polecam nie traktować, powstających teorii, doktryn jako dziwactw. Nie zawsze się z nimi zgadzam, zawsze weryfikuję i odnoszę do realiów środowiska, w którym działam. Szukam w nich inspiracji i traktuję jako asumpt do refleksji. Wydaje mi się, że w codziennej gonitwie, za mało poświęcamy czasu na refleksję właśnie. I ten blog jest moją refleksją nad problemami i wyzwaniami zarządzania. Traktuję dokonania „teoretyków”: badaczy i naukowców jako bazę do własnej pracy i rozwoju umiejętności.

Trzeci aspekt – czy rzeczywiści dzisiaj pieniądz jest głównym motywatorem młodego człowieka? Zastanówmy się przez chwilę nad tym. Pewnie znajdą się młodzi ludzie, dla których wyłącznie pieniądz jest motywacją do jakiegokolwiek działania. Rozkład statystyczny i odpowiedni dobór próby na pewno to potwierdzi. Oczywiście, odkąd Fenicjanie wymyślili pieniądze, są one najlepszym środkiem do realizacji własnych celów i w tym kontekście pieniądze są ważne – tego nie neguję. Wg mnie stworzenie odpowiednich warunków pracy dla ludzi (nie tylko młodych) procentuje wzrostem ich wydajnością, kreatywnością i zaangażowaniem. I o tym jest ten konkretny felieton. Zapraszam do uważnej lektury, ze zrozumieniem.

Na koniec o jakości kształcenia młodych ludzi zwłaszcza na kierunkach biznesowych. Tu się z Panem w pełni zgadzam – nie jest z tym najlepiej. Widzę bardzo duży rozdźwięk pomiędzy oczekiwaniami środowiska biznesu, w tym własnych, a poziomem wiedzy młodych absolwentów polskich uczelni. Niestety wg mnie mamy do czynienia z całym pokoleniem skrzywdzonych ludzi, którym się wydaje, że czegoś się nauczyli, a na pewno rozbudzono w nich wielkie aspiracje. Dzisiaj dyplom wyższej uczelni nie gwarantuje niczego. A na pewno nie gwarantuje, że absolwent reprezentuje sobą pewien poziom wiedzy i świadomości. Problemem nie jest uczenie „dziwnych” teorii. Problemem jest oderwanie tego uczenia od możliwości zastosowania tej wiedzy. Wykładowcy wyższych uczelni błędnie zakładają, że studenci mają potencjał intelektualny, który pozwala im na refleksję i zrozumienie otrzymywanej wiedzy. Może tak było, kiedy studiowało 10% populacji w każdym roczniku i były organizowane egzaminy wstępne, skutecznie weryfikujące kandydatów. Kiedy studiuje połowa każdego rocznika, a podstawą są wyniki zdanej matury (cieszę się z powrotu obowiązkowej matematyki), większość studentów ma problemy ze zrozumieniem materiału. Nikogo tutaj nie chcę obrazić – działa prawo wielkich liczb i statystyka. Do tego dochodzi prawo popytu i podaży – skoro są chętni żeby zapłacić za studia to znajdą się wykładowcy, którzy chętnie te pieniądze przyjmą. Skoro już płacę to wymagam – niestety dyplomu ukończenia, a nie rzeczowej, głębokiej wiedzy. Skoro mamy popyt to podaż musi nad nim nadążyć – jakość wykładowców, czy tez prowadzących zajęcia przez lata spadała. Mam nadzieję, że obecny niż demograficzny zweryfikuje tę niekorzystną tendencję z pożytkiem dla kolejnych pokoleń. Jakie jest rozwiązanie – bardzo bliskie temu co Pan napisał. Najlepsza byłaby praktyka. Jednak taka, która pozwoliłaby na zastosowanie i zweryfikowanie otrzymanej „wiedzy” w konkretnych warunkach biznesowych. Rozwiązywanie „case study” jest jedną z metod. Najlepiej pod nadzorem praktyków biznesu. Zajęcia polegające na ćwiczeniach w rozwiązywaniu realnych rzeczywistych problemów i wyzwań organizacji z możliwością zastosowania w rzeczywistości swoich pomysłów przez najlepszych. Część uczelni idzie tą drogą i bardzo im kibicuję. Problem jest również świadomość młodych ludzi, którzy wybierając studia, wybierając uczelnię, kierują się modą, opiniami kolegów i wszelkimi promocjami (typu laptop na wejście), a nie zawartością merytoryczną programu studiów. Natomiast podczas studiów robią wszystko tylko nie studiują. Niestety potem podczas rozmowy kwalifikacyjnej okazuje się, że „król jest nagi”. Nie znają podstawowych pojęć, terminologii, Nie potrafią wyciągnąć właściwych wniosków z przedstawionych informacji. I znów mówię tu o pewnym rozkładzie statystycznym. Zawsze bowiem znajdzie się ktoś kto mnie pozytywnie zaskoczy.