Dążenie do Poznawania prawdy w naukach o zarządzaniu – dylematy i kontrowersje

Panie Waldemarze,

Dziękuję za komentarz pod postem pt.

Cóż nie mogę się z Panem nie zgodzić, że występuje dychotomia, zwłaszcza w polskiej rzeczywistości biznesowej. Jednak są przykłady (opisy przypadków), które wskazują, że takie podejście bywa skuteczne. A jeśli tak to może warte jest szerszego rozpropagowania. Przeczytałem z uwagą Pana artykuł:

„Dążenie do  poznawania prawdy w naukach o zarządzaniu – dylematy i kontrowersje”

Ileż w nim interesujących wątków, które chciałoby się skomentować, niektóre z nich przewijały się w takiej czy innej formie w moich tekstach dlatego też moją odpowiedź, która cokolwiek się rozrosła postanowiłem dodać jako kolejny wpis i nadać mu tytuł Pana artykułu.

Zainteresowanych lekturą Pana artykułu odsyłam zaraz na samym początku:

dr Waldemar Walczak: „Dążenie do  poznawania prawdy w naukach o zarządzaniu – dylematy i kontrowersje”

https://www.academia.edu/9566521/D%C4%85%C5%BCenie_do_poznawania_prawdy_w_naukach_o_zarz%C4%85dzaniu_-_dylematy_i_kontrowersje

Zgadzam się z tezą T. Oleksyna, że „większość wydawnictw i autorów przyciąga uwagę czytelników często bałamutnymi tytułami”. Wprost jesteśmy zalewani nowymi pozycjami związanymi z zarządzaniem. Staram się czytać jeśli nie wszystko na temat zarządzania to przynajmniej sporą część. Bardzo rzadko udaje mi się wyjść z księgarni (a bywam często), z nową pozycją, która w całości zaspokoi mój głód wiedzy (i prawdy) i niestety widzę, że „praktycy zarządzania czują się zagubieni i rozczarowani, a część z nich  przestała cokolwiek czytać”. Ja jednak wychodzę z założenia, że jeśli w jakieś pozycji znajdę co najmniej jeden akapit lub choćby zdanie, które mnie zatrzyma, zainspiruje, spowoduje, że zadam sobie pytanie – a może ten gość ma rację? To już jest coś. Jednak najsmutniejsze jest to, że nie czytają absolutnie nic absolwenci kierunków zarządzanie (niestety również podczas studiów) co wychodzi w trakcie rozmów kwalifikacyjnych i późniejszej pracy.

Drugi aspekt to skuteczność prezentowanych teorii i rozwiązań. Oczywiście bywają tzw. „prawdy objawione” podawane w sposób nie znoszący krytyki – tych należy unikać z daleka. Wartościowe są te rozwiązania, które zostały przetestowane, opisane, i tych opisów jest ich więcej niż jedno. Przyniosły korzyści wielu organizacjom (i można to zweryfikować), a nie tylko autorom takiej czy innej książki. Zgadzam się, że partykularne interesy kadry zarządzającej utrudniają powszechne wdrażanie i stosowanie nowoczesnych efektywnych rozwiązań – z dobrym skutkiem dla organizacji. To bardzo ważna i mocna bariera. Jednak jest też kilka innych barier związanych ze stosowaniem rozwiązań mających w swoim założeniu poprawę skuteczności organizacji – bo o to w zarządzaniu chodzi. Cytując klasyka Petera Druckera – celem organizacji jest „zarabiać dziś i w przyszłości”. Aby spróbować zastosować rozwiązania, o których się przeczytało wcześniej trzeba pokonać wiele barier (mam z tym do czynienia na co dzień) takich jak, cytując za (L.Clarke 1997, s. 139-140): obawa przed nieznanymi, brak informacji, zagrożenie zmianami statusu, obawa przed porażką, brak postrzegania korzyści zmiany, zagrożenia układu władzy, klimat organizacyjny nacechowany niedostatecznym zaufaniem, historia wcześniejszych niepowodzeń, zagrożenie utraty związków w zespole, stres i niepokój. A czasem managerowie po prostu nie widzą, że dane rozwiązanie będzie korzystne lub nie widzą, że go potrzebują (Thomas Kuhn).

Natomiast najciekawsze dla mnie jest pytanie: „jak liczna grupa naukowców wypowiadających się na temat zarządzania miała kiedykolwiek inne doświadczenia zawodowe (poza swoją macierzystą uczelnią), związane z pracą na różnych stanowiskach w przedsiębiorstwie, administracji publicznej, itd.?” Otóż obserwuję (i nie boję się tego tak nazwać) „oderwanie od rzeczywistości” sporej części kadry naukowej, które ma olbrzymie konsekwencje wpływające wzajemnie na siebie i wzmacniające się wzajemnie. Po pierwsze, oczekiwania rynku pracy są takie aby absolwent (w tym zarządzania) poradził sobie w pracy i jak najszybciej mógł z powodzeniem realizować swoje obowiązki. Wiem, że to truizm ale nie będzie inaczej. W związku z tym taki dajmy na to student powinien zapoznać się ze studiami przypadków, najlepszymi praktykami w danej dziedzinie, usłyszeć od prowadzących zajęcia historie z życia wzięte. Co więcej powinien sam spróbować rozwiązać rzeczywisty problem i skonfrontować go z rozwiązaniem zastosowanym w życiu i przedyskutować z prowadzącym różnice. Jak może to przeprowadzić naukowiec nie mający doświadczenia z rzeczywistym prowadzeniem biznesu? A jeśli już może popracować dla biznesu to nie spełnia jego wymagań (patrz niżej). Drugi aspekt to „chów wsobny” prac „naukowo-podobnych”, które nic nie wnoszą (albo bardzo niewiele – patrz wyżej – testowanie rozwiązań, opis przypadków itd.) do wiedzy na temat takiego czy innego rozwiązania – mielibyśmy wtedy do czynienia z POZNANIEM. I teraz mamy do czynienia ze sprzężeniem zwrotnym. Niewiele wiedzący o prowadzeniu biznesu naukowcy, realizujący w zaciszu swoich gabinetów wysublimowane badania „uczą” studentów. Pytanie tylko czego uczą?

Parę przykładów z życia. Miałem kilka lat temu rozmowę z obecnym (wtedy jeszcze nie) rektorem jednego z Uniwersytetów na temat wprowadzenia zajęć praktycznych (ćwiczeń z rzeczywistych przypadków) dla studentów kierunków Zarządzanie. Pomysł się spodobał, został nawet przygotowany plan. Nie byłoby również problemów ze znalezieniem wykładowców (nie naukowców, a praktyków) przecież stowarzyszenie absolwentów funkcjonuje. Proszę mi wierzyć albo nie wzięliby za to pieniędzy albo zrobiliby to w wolnym czasie za standardowe stawki. Dlaczego? Dlatego, że widzą braki w wykształceniu absolwentów (to ich przyszli pracownicy przecież). I co? I nic? Klika lat minęło i nadal toczy się w gronie szacownych profesorów dyskusja jak poprawić jakość kształcenia i zbliżyć się do wymagań rynku.

Przykład drugi. Z rozmowy z moim klientem: „Dotychczas w tym zakresie korzystaliśmy z usług instytutu… ale w tym przypadku postanowiliśmy skorzystać z usług konsultantów bo… są bliżej rynku i rozumieją jego realia, nie chcemy teoretyzowania tylko pomocy w podjęciu decyzji biznesowej, która będzie nas kosztować kilkadziesiąt milionów złotych i musimy te decyzje podjąć szybko, a w instytucie nie zajmą się tematem przez klika najbliższych miesięcy.”

Przykład trzeci. Z rozmowy z innym klientem: „Mamy pewien problem, chcemy poprawić efektywność procesu… zaprosiliśmy do współpracy pewnego profesora – specjalistę w tym zakresie. Spotkał się z nami, zebrał nasze bolączki i informacje i… zniknął, nie pokazał się więcej.”

Takich przykładów można mnożyć. Nie chcę generalizować – podaję tylko opisy przypadków jako mój wkład w poznawanie prawdy.

Panie Waldemarze jest w Pana artykule jeszcze wiele inspirujących wątków, które chciałbym rozwijać.

Na zakończenie tego postu. Nie jestem teoretykiem. Nie stawiam się w roli guru. Obserwuję i zadaję pytania. Poszukując na nie odpowiedzi staram się dociec prawdy.

PS. Od kilku miesięcy realizuję projekt w Łodzi i przez większość tygodnia jestem właśnie w tym mieście. Panie Waldemarze, zapraszam na kawę (a może whisky i cygaro) oraz dyskusję na temat wyzwań współczesnego zarządzania.